Nasz dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy od wizyty w Jerash, jednym z najstarszych i najlepiej zachowanych miast rzymskich na świecie. Miasto najprawdopodobniej zostało wzniesione przez Aleksandra Wielkiego w IV wieku p.n.e. W okresie swojej świetności, tj. w II wieku, zamieszkiwane było przez 20 tyś mieszkańców. Miasto robi na mnie wrażenie, szczególnie ulice otoczone kolumnami i amfiteatry. Ze względu na sejsmiczne położenie miasto zostaje w 749 r. zrównane z ziemią, by w 1806 r. zostać na nowo odkryte przez niemieckiego podróżnika Ulricha Seetzena. Na początku lat 90 ubiegłego stulecia, jordański departament starożytności wdrożył międzynarodowy projekt badawczy poświęcony Jerash, z udziałem ekspertów i archeologów z 8 państwa świata, w tym z Polski.
Wspomniany już przeze mnie amfiteatr, zwany Amfiteatrem Południowym, może pomieścić ok. 3000 osób. Co prawda znaczna część sceny została odrestaurowana, ale akustyka wciąż pozostaje bez zarzutów, o czym sami mieliśmy okazję się przekonać. W czasach rzymskich było to główne miejsce rozrywki mieszkańców miasta Geraza, bo taką nazwę nosił wtedy Jerash. Obecnie, co roku w lipcu, miasto znów ma okazję stać się centrum rozrywki i kultury za sprawą organizowanego od 1981 r. festiwalu kultury i sztuki, w którym uczestniczą artyści z całego świata.
Po 2 godzinnym pobycie z Jerash, wyruszamy w stronę Syrii. Na granicy jordańsko-syryjskiej spędzamy sporo czasu. Dziś jest piątek, pierwszy dzień święta Id, 3 dniowego święta na cześć zakończenia Ramadanu. Święto obchodzone jest z wielką pompą, jest to okazja do zabawy, spotkań i wyjazdów. Z drugiej strony nie ma chyba się czemu dziwić;) Na przejściu granicznym spędziliśmy około 2,5 godz., głównie za sprawą zwiększonej liczby podróżujących Arabów w czasie święta. Europejczycy odprawiani są w drugiej kolejności, nie należy tu dopatrywać się ideologii, po prostu dane z każdego europejskiego paszportu trzeba wklepać do komputera, co jest zadaniem mozolnym, celnik odkłada tę pracę tak długo, jak tylko może. Czas na przejściu spędziliśmy w sklepie wolnocłowym (kupiliśmy na odkażanie 3 litry wódki z Arakiem) oraz na obserwacji przebywających tu ludzi. Dla mnie widok kobiet w burkach czy czadorach to wciąż nowość dla oczu, podobnie jak dla nich widok białej kobiety z krótkich spodenkach. Nasza odprawa przebiegała w czasie kolejnej modlitwy. Dla Arabów to żaden problem, przy przejściu granicznym wybudowany jest meczet
Tuż za przejściem granicznym od razu rzuca się w oczy wszech panujący brud, butelki i śmieci w przydrożnych rowach co raz mniej przestają mnie dziwić. W Syrii popularnym środkiem lokomocji są skuterki, jeździ się na nich całymi rodzinami, oczywiście bez kasków. W autach zmieści się również cała Arabska wielodzietna rodzinka, jeśli brakuje miejsca zawsze można usiąść rodzeństwu czy mamie na kolanach. W miasteczkach przy granicznych na ulicach widoczne były głównie dzieci, a to jadące na skuterze, a to sprzedające w sklepach, czy też przechadzające się z atrapami pistoletów- tzn. wydaje mi się, że to były atrapy;) Tych można było spotkać praktycznie na każdym kroku, arabskie dziewczynki na równi z chłopcami biegały z pistoletami. To co na pierwszy rzut oka odróżnia Syrię od Jordanii to zdecydowanie więcej zieleni, uprawia się tu na dużą skalę drzewa oliwne i winogrona, oraz wizerunek prezydenta, z wykształcenia okulista, Baszara al Assada. W Syrii zadziwiające jest również to, że wszystkie drzewa w czasie podmuchu wiatru skierowane tylko w jednym kierunku, ku wschodowi. Sprawcą tego jest wiatr wiejący z zachodu, z morza śródziemnego, który kieruje przechylenie drzew tylko w jedną stronę.
Udajemy się do miasta Bosra, wzniesionego przed I wiekiem p.n.e. przez Nabatejczyków, ten sam lud, który wybudował miasto skalne w Petrze. Bosra była miejscem kultu nabatejskiego boga Duszara. Możemy tu znaleźć zabytki z okresu rzymskiego, chrześcijańskiego oraz islamskiego. Ja szczególnie miło wspominam pobyt w teatrze rzymskim (mogącym pomieścić aż 15 tyś. widzów), głównie za sprawą miłej pogawędki z arabską rodziną, która tego dnia też wybrała się na wycieczkę do Bosry. Była to dla mnie pierwsza tak bezpośrednia styczność z miejscową ludnością. Zauważywszy trzy młode syryjskie dziewczyny zapytałam, czy mogę sobie z nimi zrobić zdjęcie. Z rozbrajającym uśmiechem na buziach odmówiły, bez podania przyczyny, zresztą może nie potrafiły tego wytłumaczyć, ich angielski był w podstawowym stopniu komunikatywny. Za jakiś kwadrans, jedna z tych dziewczyn sama mnie zawołała, przestawiła mi całą rodzinę tj. synka, męża, brata, siostrę, babcię, kolegę męża, koleżankę z wioski. Wszyscy byli bardzo mili, pytali skąd jestem, witali wypowiadając słowa ”Welcome to Syria”;).Poznałam imiona każdej osoby, z każdą z nich prowadziłam dialog arabsko- angielski, na końcu tej przemiłej pogawędki zapytano mnie, czy możemy zrobić sobie wspólne zdjęcie. Fotka wyszła na pewno przecudnie, cała czteropokoleniowa arabska rodzina i ja… Ja niestety nie mam tego zdjęcia, nie wyszło… Na pocieszenie mam zdjęcie z samymi paniami. Ta sytuacja świadczy o dużej otwartości i serdeczności arabskiej ludności do turystów (Syria dopiero od niedawna otworzyła tak szeroko swe granice dla turystów), ale nie można zapominać również i o tym, że bez zgody męża nie można fotografować jego żony ;)
Architektonicznie miasto Bosra nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, jest brudne i zaniedbane, miejscowi wychodzą z założenia, że skoro turyści i tak tu przyjeżdżają, to nie warto niczego ulepszać. Ciekawostką może być fakt, że w niektórych częściach miasta nadal mieszkają ludzie.
Wieczorem docieramy do Damaszku. Jest to jedno z najstarszych zamieszkałych miast świata - od VIII wieku p.n.e. W ciągu dnia w Damaszku przebywa 6 mln osób, nocą 4 mln. Różnicę między nocą a dniem stanowi ludność napływająca każdego poranka do pracy. Damaszek obserwujemy nocą, z góry Cisco (tak jak nazwa marki zegarków), widok jest niesamowity! Miasto rozpościera się na 60 km, z góry widać tysiące światełek, w tym mnóstwo zielonych, który jest kolorem meczetów. Na tarasach widokowych jest mnóstwo młodych, bawiących się ludzi. Atmosfera i widok nie do uchwycenia przez najlepszy obiektyw. Oczarowani i zaczarowani wracamy do hotelu;)