Zacznę od tego, że dzisiejszy dzień był pełen wrażeń i zakończył się nad ranem... ale po kolei;)
Jak już wspomniałam, dzień był długi, a zatem wstać też trzeba było wcześnie, wyjazd z hotelu zaplanowany był tuż po godzinie 6:00.
Jednym z celów naszej podróży tego dnia było starożytne miasto Palmyra. Po drodze zatrzymujemy się w małym beduińskim miasteczku na krótką przerwę na toaletę i herbatę, w barze o nazwie „Bagdad Cafe”. Jak się później okaże, wiele barów w tej okolicy nosi również taką nazwę. Za toaletę trzeba zapłacić 1 dolara. Zarówno w Syrii jak i w Jordanii można bez problemów płacić w dolarach. Bardzo praktycznie jest zaopatrzyć się w drobne, bo za 10 czy 20 dolarówki ciężko już jest otrzymać resztę w innej niż miejscowa walucie. W barze spotykamy dwa przymilające się kociaki, które są częstymi gośćmi barów i restauracji. Kociaki są oswojone i lgną do turystów, można je głaskać, nie pobierają one bowiem za to opłat;)
W krajach islamskich bardzo rzadko spotyka się psy, nie wiem, czy jest wprowadzony oficjalny zakaz ich hodowli, w każdym razie nie mówi się tu o nich jako o przyjaciołach ludzi (co można powiedzieć o moim psie Greniu ;). Legenda głosi, że Mahomet został ugryziony w pietę przez psa, wybito je wtedy doszczętnie. Z ciekawych miejsc znajdujących się w okolicy Palmyry mogę wymienić podziemne więzienie, z którego jeszcze nikt nigdy nie uciekł, dwa pięciogwiazdkowe hotele, co świadczy o rozwoju turystyki w tym regionie, oraz wykańczaną jeszcze willę księcia Kataru, tego samego księcia, który miał zakupić Stocznię Gdańską i który „przy okazji” budowy swojej posiadłości w Palmyrze ufundował nową, bardzo dobrą drogę dojazdową do starożytnego miasta (złośliwi mówią, że po to, by ruch turystyczny przebiegał z dala od samej willi).
Palmyra to starożytne miasto zlokalizowane w środkowej Syrii, i może ono bez kompleksów konkurować z jordańskim Jerash pod względem najlepiej zachowanych zabytków. Mnie bardziej podoba się Palmyra – kilometry starożytnych ruin, które wyrastają w sąsiedztwie bujnej oazy w samym sercu pustyni. Pierwsze osadnictwo pojawiło się tu 2 tyś. lat p.n.e., a obecnie znajduje się tu miasto o nazwie Tadmor. W I w.n.e. Palmyra uznała zwierzchnią władzę Rzymu, zachowując jednak autonomię. W okresie panowania cesarza rzymskiego Hadriana, w 127 rok n.e., Palmyra otrzymuje status wolnego miasta, zaś niecałe sto lat później jako kolonia, zostaje zrównana w prawach z Rzymem, zniesiony zostaje również obowiązek płacenia podatków. Okres świetności miasta przypada na drugą połowę III w.n.e., kiedy to staje się stolicą królestwa założonego przez wodza wojsk rzymskich Odenta. Odent, a po jego śmierci jego małżonka Zenobia, dążą do zerwania podporządkowania Rzymowi. Dążenia te prowadzą w konsekwencji do upadku miasta, które w wyniku interwencji rzymskiej zostaje złupione i zrównane z ziemią. Mimo odbudowy Palmyra nigdy już nie wraca do czasów świetności. Ostateczny kres jego istnienia wyznacza natura. W 714 r. miasto znika w wyniku trzęsienia ziemi.
Ponowne odkrycie miasta miało miejsce pod koniec 17 wieku, a od początków 18 wieku trwają tu nieustannie prace archeologiczne. Od maja 1959 r. prace badawcze pod kierunkiem prof. Kazimierz Michałowskiego prowadzili badacze z uniwersytetu warszawskiego, wrocławskiego i jagiellońskiego. Obecnie pracami kieruje prof. Michał Gawlikowski.
W Palmyrze zachwyca mnie dobrze zachowana świątynia słynnego Baala, boga deszczu i burzy, która jest jednocześnie największą zachowaną świątynią starożytną na Bliskim Wschodzie, oraz Amfiteatr Zenobii, mogący pomieścić 5 tyś. osób. Jako że ludowi należało zapewnić rozrywkę, odbywały się tu walki gladiatorów, zmagających się ze zwierzętami takimi jak węże czy krokodyle. Przez całą naszą wycieczkę po Palmirze towarzyszyła mi grupka trzech Beduinów, namawiających mnie do kupna naszyjników, czy też przejażdżkę na wielbłądzie. Mam też okazję zarobić 1 dolara, za pozowanie do zdjęcia z jednym z nich;) Ostatecznie kupuję za 3 dolary naszyjnik, który ozdobi mą szyję na muzułmańskim weselu, które czekać nas będzie wieczorem...
Następny punkt programu to zamek krzyżowców Krak des Chevaliers, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 2006 r. Jako że podróżujemy od rana, przed wjazdem do zamku zrobiliśmy sobie krótką przerwę obiadową, w restauracji sprzed której mieliśmy bardzo dobry widok na budowle. Restauracja prowadzona jest przez muzułmanina-geja. Swoim charakterystycznym wyglądem i zachowaniem nadaje on specyficznego, zarazem sympatycznego ale i też nieco europejskiego klimatu. Jak wiadomo Islam zabrania homoseksualizmu, a osoby o odmiennej preferencji seksualnej są wykluczane ze społeczności. W tym przypadku, ze względu na wysoką pozycję społeczną i majątek, zrobiono jednak wyjątek. Zwiedzanie zamków nie należy do moich ulubionych, dlatego wypowiem się skromnie. Zamek stanowi jedną z największych atrakcji turystycznych Syrii, jest bowiem najlepiej zachowanym zamkiem na Bliskim Wschodzie. Jego położenie, na 650 metrowym wzniesieniu , jest również niezwykle malownicze. Dojazd autokarem po krętej trasie zajmuje około pół godziny, może nieco dłużej. Dla Polaka potęga tego zamku nie zapiera tchu w piersiach, zwłaszcza po obejrzeniu kilku rodzimych zamków. Na samym szczycie próbujemy zrobić sobie wspólne zdjęcie z Bąbelkiem.. niestety kończy się tylko na wspólnych zdjęciach z syryjskimi dziećmi, które przybyły tu również na wycieczkę;)
Wieczorem udaje nam się dotrzeć do miasteczka Maalula, położonego około 50 km od Damaszku. To chrześcijańskie miasteczko liczy sobie 10 tyś. mieszkańców, w tym 10% stanowią muzułmanie. Miasto położone jest w niezwykle malowniczym skalnym wąwozie. Wszędzie tu czuć życie, młodzi ludzie bawią się w swoim towarzystwie na ulicach, starsi mężczyźni debatują w grupach przed domami. Nie da się również nie zauważyć chrześcijańskiego charakteru tego miejsca. Praktycznie na każdej posesji wywieszone są neonowe, różnobarwne krzyże. Obowiązuje tu zasada, im więcej święcących krzyży tym lepiej, wrażenie nieco jak na naszych polskich odpustach;) Udajemy się do klasztoru prowadzącego sierociniec dla dziewczynek. Cztery dziewczynki, wychowanki sióstr recytują „Ojcze nasz” po arabsku i aramejsku – językiem tym najprawdopodobniej mówił Jezus. Dziewczynki były niesamowicie naturalne, przed recytacją śmiały się do siebie, aż nieco zawstydzone zaczęły odmawiać modlitwę, myląc się przy tym czasami. W Maaluli panuje kult Św. Tekli, uważa się ją za pierwszą męczennicę chrześcijańską.
To jeszcze nie koniec dzisiejszych atrakcji. Razem z Bąbelkiem i przewodnikiem wycieczki udajemy się na nocne zwiedzanie Damaszku. Przechodząc do Starego Miasta mijamy targ, na którym życie kwitnie, możemy kupić, co tylko chcemy. Produkty jednak nie wyglądają na dobrej jakości. Można dostać różnorakie produkty, od kaset i radioodtwarzaczy magnetofonowych, które u nas w Polsce powoli zaczynają stanowić rzadki widok, po niezwykle seksowną i wymyślną bieliznę. Ponoć z przeprowadzonych badań wynika, że muzułmanki noszą najbardziej wyuzdaną bieliznę. Zatrzymujemy się w słynnej lodziarni Bakdash Caffe na lody pistacjowe. Nasz przewodnik wręcz zmusza nas do ich zakupu i zjedzenia. Na ulicach można dostrzec luksusowe marki aut, głównie z Arabii Saudyjskiej, Libii i Zjednoczonych Emiratów. Dziś jest ostatni dzień święta Id, co zachęca muzułmanów do celebrowania święta w podróżach po krajach arabskich. Młode arabskie kobiety, które przyjechały tu się bawić, bynajmniej nie noszą czadorów. Kobiety, które spotykam w Damaszku, są dla mnie piękne, mimo że większość z nich nosi Hidżab (chusta na głowę zakrywająca szyję, włosy i uszy, ale nie ramiona i twarz), potrafią pokreślić swoją kobiecość kosmetykami, eleganckim strojem i obuwiem. W Damaszku znajduje się również dzielnica chrześcijańska, w której sprzedawany jest alkohol. Nasz przewodnik kupuje sobie piwo, szybko jednak je wypija, za chwilę bowiem przechodzimy znów do dzielnicy muzułmańskiej. Damaszek to również miasto propagandy. Na starym mieście na szerokości ulicy przybita jest metalowa flaga Izraela, nie sposób przejść ulicy nie nadepnąwszy na nią. Syryjczycy z wielką radością skakali po niej, okazywali w tym miejscu swą niechęć do Izraela. Ze śmieszniejszych akcentów nocnego zwiedzania Damaszku nie mogę nie wspomnieć o wizycie w łaźni, do której kobiety wstęp mają tylko do godzin wczesno-popołudniowych. Udało mi się pobyć w łaźni może ze z minutę. Za chwilę przyszedł właściciel i ruchem ręki kazał mi wyjść, a dokładnie mówiąc wygonił mnie;)
Wycieczkę po Damaszku kończymy ok. 2 w nocy. W naszym hotelu odbywała się impreza, ostatkiem sił postanawiamy zajrzeć, zobaczyć, co się dzieje. Okazało się, że trafiliśmy na muzułmańskie wesele. Nie dane nam było szybko z niego wyjść. Jak tylko pojawiliśmy się na weselu, zagadał do nas brat pana młodego, obchodzący w tym dniu urodziny. Zaprowadził nas do pary młodej w celu złożenia życzeń, a następnie zorganizował dla nas stolik. Dostaliśmy nowe nakrycia. Nasi stolikowi współtowarzysze chętnie z nami rozmawiali, szczególnie jeden mężczyzna wypytywał się Jacka o to, co Europejczycy sądzą o muzułmanach, o sytuacji gospodarczej w Polsce i Syrii. Jak to na weselu, nie mogło obyć się bez tańców, do których oczywiście zostaliśmy zaproszeni, zresztą nie mieliśmy innego wyboru;) Para młoda nie tańczyła, siedziała tylko na scenie stworzonej przy basenie. Jak nam wytłumaczono, ostatnie 2 godziny wesela to czas składania życzeń, w związku z czym musieli być do dyspozycji gości. Ze względu na europejskie stroje państwa młodych i gości, szczególnie kobiet, ubranych w sukienki, obcisłe spodnie i buty na wysokich obcasach, początkowo wydawało nam się, że to chrześcijańskie wesele, jednak rozmówca Jacka rozwiał nasze wątpliwości. Było to wesele szyickie. Każda próba pożegnalnych podziękowań i powrotu do hotelu kończyła się tak samo – następnym poczęstunkiem lub zaproszeniem do następnej rundy tańców. Tak więc na weselu bawiliśmy się do końca tj. do ok. godz. 5:30. Na końcu dziękowano nam za przybycie. Szczególnie śmieszną sceną była rozmowa z czterema siostrami panny młodej, dla mnie identycznie wyglądających. Również dziękowały nam za wspólną zabawę. Na weselu spotkało nas wiele serdeczności, Syryjczycy mają bardzo pozytywne nastawienie do obcokrajowców.
To był dzień pełen wrażeń... dla mnie szczególnie ważny. Pozwolił mi choć odrobinę liznąć autentycznej kultury ludzi tu żyjących, od zaplecza. Zobaczyć i poczuć coś, co wykracza poza ramy przewodnika dla turystów.