Dzisiejszy samolot do Warszawy mamy ok. godz. 24:00, w związku z tym postanawiamy dzień wyjazdu przeznaczyć w całości na plażowanie;) Rano wyjeżdżamy hotelowym busem na plażę, nad morze czerwone. Po beztroskim opalaniu i pluskaniu się w wodzie, zorientowaliśmy się, że tak naprawdę nie znamy nazwy hotelu, w którym się zatrzymaliśmy, więc może być ciężko wrócić;) Udało nam się jednak odnaleźć dziewczyny jadące z nami busem, które ratują nas z tej małej opresji;) Morze czerwone jest cudne, plaża czysta. Nie można powiedzieć, że jest tak wyporne jak Morze Martwe, jednakże utonąć w nim też raczej się nie da. Przy brzegu podziwiamy nieco zniszczone rafy koralowe, które robią wrażenie. Szkoda tylko, że nie mieliśmy sprzętu do nurkowania, nawet przy niewielkiej głębokości można było je dostrzec.
W hotelu kontynuujemy nasze plażowanie, pluskamy się w dwóch hotelowych basenach, w których ponoć był zakaz pływania;) W oczekiwaniu na autokar mający nas zabrać na lotnisko w Sharm el Sheikh, spotkamy naszego przewodnika, który od dnia następnego zaczyna turnus z nową grupą. Nad ranem lądujemy na lotnisku Okęcie. Aura nie jest najlepsza… jest zimno i pada deszcz, pewnie ciężko się będzie teraz przestawić na panujący tu klimat. Pogoda w Syrii i Jordanii była dość przewidywalna tj. każdego dnia było tak samo, ciepło i sucho;)
Zarówno Syria jak i Jordania wywierają na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Przepiękne pustynno- górzyste krajobrazy, orientalna kultura, a przede wszystkim serdeczność, ciepło i otwarcie tutejszych ludzi sprawia, że na pewno wrócimy jeszcze na Bliski Wschód;)!