Dzisiejszy dzień zaczynamy od zwiedzania Ammanu, stolicy Jordanii. Przeważająca część tego miasta jest nowa i pochodzi z 2. połowy 20 XX w. Od roku 1921 miasto jest stolicą Jordanii. Wówczas liczyło sobie 9 tyś. mieszkańców, a swym zasięgiem obejmowało 7 wzgórz. Obecnie miasto zajmuje 21 wzgórz, z ludnością stolicy wynoszącą 2 200 000. Ze względu na sejsmiczne położenie budynki mieszkalne nie mogą mieć więcej niż 6 pięter. Istnieje też rządowy nakaz malowania domów w kolorze białym, co jest praktyczne szczególnie latem. W Ammanie nie ma metra, czy też tramwajów. Nie wszystkie ulice też posiadają swoje nazwy. Niegdyś ulice znane były pod nazwiskami najważniejszych mieszkańców. Ronda, których jest tu również dużo, są ponumerowane. Chcąc wytłumaczyć np. taksówkarzowi, jak dojechać do ulicy bez swej nazwy, należy poprosić o zatrzymanie się przy ulicy znajdującej się przy rondzie 1, 2, 3 itp. Przy jednym z rond ruchem kieruje tzw. „tańczący policjant”. Ksywkę tę zyskał ze względu na swą ekspresję i gestykulację. Kilka lat temu przeszedł na emeryturę, jednakże wzbudził tak wielką sympatię wśród mieszkańców, iż król Abdullach poprosił o przywrócenie go do pracy w godzinach porannych.
Przejeżdżając przez miasto widzimy m.in. meczet króla Abdullacha, ambasady marokańską i amerykańską, której nie wolno fotografować. Dodatkowo strzeżona jest przez armię jordańską. Dostrzegamy również dwie bliźniacze do World Trade Center wieże, o wysokości 230 metrów. Wybudowano je po 2001 r. jako symbol solidarności i przyjaźni ze Stanami Zjednoczonymi.
Udajemy się do Jordańskiego Muzeum Archeologicznego, gdzie oprócz neolitycznych figurek przypominających wosk czy starożytnych sarkofagów, znajdują się zwoje znad Morza Martwego. Zostały znalezione na jego zachodnim brzegu w 1952 r. Treść jednego z nich, dotyczy skarbu ukrytego na zachodnim brzegu Jordanu.
Dalsza część dnia upływa nam na odwiedzaniu miejsc biblijnych. W Jordanii znajduję się 68 miejsc wspomnianych w Biblii. Z muzeum przejeżdżamy na górę Nebo. Z góry tej Mojżesz miał zobaczyć Ziemię Obiecaną, na której jednak nie dane mu było postawić stopy. Mojżesz chciał napoić lud Izraelski. Wbrew woli Boga użył swej laski do stworzenia źródła wody wyciekającego z krzewu. Przyznam, że dla mnie, jako katoliczki, widok Ziemi Obiecanej było niezwykłym duchowym wrażeniem. Czytając od najmłodszych lat Biblię, wyobrażałam sobie to miejsce jako krainę niezwykle urodzajną, pełną zwierząt i zieleni. W rzeczywistości okazała się być pustynnym terenem.
Kolejne biblijne miejsce, do którego się udajemy, to rzeka Jordan, miejsce chrztu Jezusa Chrystusa. Droga do rzeki wiedzie przez pustynię, na której panował co najmniej 50 stopniowy upał. Ze względu na temperaturę ciężko było przejść tę trasę, nazywaną przez naszego przewodnika „wyciskaczem potu”. Najlepiej było po prostu zająć się rozmową z innymi podróżnymi. Odcinek rzeki, do którego dotarliśmy przypominał swym wyglądem mętny stawik. Zamoczyłam dłoń w rzece, niektórzy z naszych towarzyszy podróży zabrali ze sobą butelki do napełnienia.
Ostatni dzisiejszy przystanek stanowi Morze Martwe (w zasadzie jest to jezioro). Morze to znane jest chyba każdemu, ze względu na duże zasolenie nie da się w nim pływać, można jedynie unosić się na tafli wody. Lustro wody stanowi największą depresję na świecie - 418 m. p.p.m. , i stale się obniża. Powierzchnia jeziora wynosi 1 020 km2, a maksymalna głębokość - 399 m. Ponieważ morze jest tak nisko położone, woda z niego nie odpływa. W XX wieku ilość wody wpływającej do Morza Martwego zmniejszyła się z powodu wykorzystywania części wód Jordanu przez Izrael i Jordanię, a także zmian klimatycznych. Znaczne parowanie powoduje obniżanie się lustra wody i wytrącanie pokładów soli. W upalny dzień odparowuje aż siedem milionów ton - wyjaśnia to dlaczego morze się nie rozszerza. Wielu naukowcom zapewne zależy na całkowitym wyschnięciu morza, według biblijnych przypowieści pod morzem znajdują się miasta Sodoma i Gomora. Ze względu na dużą wyporność wody, niemożliwe jest zbadanie jego dna. Może rozczaruję niektórych, ale nie wykąpaliśmy się w Morzu Martwym. Klimat nie był zachęcający. Zawieziono nas do ekskluzywnego ośrodka zlokalizowanego nad samym morzem, który dysponował restauracją i basenem, w którym kąpały się muzułmanki szczelnie okute. Za samą kąpiel należało zapłacić 30 dolarów, za wypluskanie się w błotku 20 dolarów, za obiad 20 dolarów… i interes się sam nakręca. To był nasz sprzeciw wobec komercjalizacji tak urokliwego miejsca… Udaje nam się jednak zatrzymać kilka kilometrów od ośrodka, żeby na chwilę popodziwiać uroki tego morza. Cóż tu dużo mówić, to jest bajka. Nie do opisania, nie do opowiedzenia, może nasze zdjęcia oddadzą nieco klimat tego miejsca.